Kiedy kładłam się spać w ciepłym łóżku pełnym miękkich poduszek, dookoła unosił się zapach świeżej choinki, a za oknem leniwie prószył śnieg. Barszcz czekał już w lodówce, aż przyjdzie jego czas, uszka tuż obok. Wszystko było już gotowe na następny dzień. Kot przyszedł się przytulić i też już zasnął, a tuż po nim ja, otulona przedświąteczną atmosferą, zapadłam w głęboki, błogi sen.
Przebudził mnie chłód, ale, nie otwierając oczu, przekręciłam się na drugi bok i okryłam mocniej kołdrą. Jednak zimno stawało się coraz bardziej przenikliwe, poczułam chłodny wiatr na policzkach. Dopiero wtedy całkiem się ocknęłam, gwałtownie usiadłam na łóżku i zobaczyłam postać stojącą koło mojego łóżka. Kot uciekł z wrzaskiem, a ja zdołałam tylko wykrztusić z siebie ciche „Kim pani jest?”
– Coś ci pokażę – odparła zjawa.
Ściany pokoju zaczęły wirować, po chwili pojawiły się płatki śniegu. Minęło może kilka sekund, a może kilka godzin, byłam zbyt przerażona, żeby racjonalnie postrzegać czas. Kiedy wszystko już ustało znalazłam się w piżamie na parkingu przed jakimś budynkiem. Przestałam odczuwać chłód, wyszłam z łóżka stawiając bose stopy na śniegu. Zjawa udała się do budynku, poszłam za nią. Cały czas miałam wrażenie, że skądś znam to miejsce, jakbym kiedyś odwiedziła je we śnie. Na korytarzach były dziecięce rysunki. W końcu zjawa weszła do jednej z sal, a ja za nią. Na dywanie w kręgu siedziały dzieci, zjawa zajęła krzesło, które stało przed dziećmi.
– Good morning! – zakrzyknęły dzieci.
– Good morning! – odpowiedziała im zjawa.
Mnie jakby nikt nie dostrzegał. Przeszłam między dziećmi i stanęłam obok zjawy i powtórzyłam pytanie, które zadałam jeszcze w swojej sypialni.
– Kim jesteś?
– Twoją pierwszą nauczycielką angielskiego. Spójrz – odparła i wyciągnęła rękę w stronę jednego z dzieci – Nie bój się one cię nie widzą – dodała.
Podeszłam do wskazanej dziewczynki. Skądś znałam te getry i tenisówki. „O mój Boże, to ja” pomyślałam. O co w tym wszystkim chodziło? Jedyne, co wiedziałam na pewno, to że rośnie we mnie coraz większe przerażenie. Tymczasem dzieci zaczęły recytować alfabet, z pewnym podziwem patrzyłam na pasję i zaangażowanie wypisane na ich twarzach. Tak bardzo chciały się czegoś nauczyć. Ja też. Strach zaczynał ustępować ciekawości i zadziwieniu. Aż nie mogłam się napatrzyć z jakim zapałem kiedyś potrafiłam krzyczeć „Ej bi si di… elemeno pi…”. Uśmiechnęłam się w duchu na ten widok.
Świat znów zaczął wirować. Tym razem nie mogłam się doczekać, aż zobaczę, gdzie się znajdę. Kiedy barwy przestały się zlewać tym razem szybko rozpoznałam miejsce, w którym się znalazłam, a był to korytarz, na którym zawsze czekałam na zajęcia z angielskiego. Stałam tuż przed drzwiami do swojej sali, nikogo innego przed nią nie było. Zegar na ścianie wskazywał 16.05, czyli lekcja już się zaczęła. Dwoma krokami podeszłam do drzwi, szybko wpadłam do środka i wydyszałam
– Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie – ale moja lektorka nawet nie podniosła głowy – No tak, przecież nikt mnie nie widzi – pomyślałam.
Odszukałam wzrokiem siebie. Siedziałam jak zawsze z tyłu, ale za to całkiem nieźle wyglądałam w nowych jeansach. Nauczycielka zaczęła sprawdzać zadanie. Stanęłam w tym czasie za swoimi plecami, moja kartka była jak zawsze pusta. Wzrokiem liczyłam osoby siedzące w sali i zrobiłam ten przykład, który powinien wypaść na mnie. Tak naprawdę popatrzyłam, co ma osoba siedząca obok. Zawsze tak robiłam, ale teraz patrząc na to z zewnątrz było mi wstyd. Kiedy nauczycielka wskazała na mnie, bez wahania widziałam co powiedzieć.
– W przykładzie czwartym powinno być „must have been”.
Stojąc na własnymi plecami pomyślałam, że właściwie nie wiem, dlaczego taka powinna być właściwa odpowiedź. W międzyczasie kursanci zaczęli rozwiązywać kolejne zadanie, a do mnie podeszła lektorka. Ona jedna mnie widziała.
– Rozumiesz już czemu to wszystko ma służyć? – zapytała.
– Mam przykładać się do nauki języka.
– Tak, a jeśli nie… – zawiesiła głos – zresztą zaraz zobaczysz, co.
Wszystko znów zaczęło kręcić się wokół mnie, pojawił się śnieg i mrugające światełka. Teraz byłam na zatłoczonej ulicy. Obok stał zagubiony turysta z mapą. W jego kierunku zbliżała się kobieta z dwójką dzieci. Kiedy nadeszła, rozpoznałam siebie, starszą, tęższą, z większą ilością zmarszczek.
– Excuse me, how to get to the railway station? – zapytał przyszłą mnie.
Zobaczyłam strach w swoich oczach, źrenice się rozszerzyły. Rozchyliłam usta, ale po chwili je zamknęłam. Stojąc niewidoczna miałam ochotę krzyczeć odpowiedź. Wreszcie starsza ja odpowiedziała cichym niepewnym głosem.
– I don’t speak English.
A morał z tego krótki i niektórym znany, jak o język nie dbamy, to go zapominamy.