Kiedy kogoś poznaję i pyta mnie, czym się zajmuję, zwykle odpowiedź wywołuje zdziwienie. „Metodyk” przywołuje skojarzenia z matematyką, statystyką a nawet (zdarzyło się!) z budownictwem. Być może słyszeliście, że szanująca się szkoła językowa powinna kogoś takiego zatrudniać, ale czy wiecie, po co i – przede wszystkim – czym właściwie ta osoba się zajmuje?
Metodyk – co to za zwierzę?
W największym skrócie, metodyk jest zwykle absolwentem studiów filologicznych, ukończył specjalność nauczanie języka X jako obcego i legitymuje się co najmniej kilkuletnim doświadczeniem w pracy lektora. Atutem jest też dodatkowe wykształcenie w zakresie psychologii, pedagogiki i nauk pokrewnych. Moim zdaniem, im bogatsze doświadczenie zawodowe posiada, tym lepiej. Jeśli uczył i dzieci, i dorosłych, w szkołach państwowych i prywatnych, w kraju i za granicą, potrafi spojrzeć na kwestie związane z uczeniem i nauczaniem języka obcego z wielu różnych perspektyw, jest otwarty i twórczy.
If you can’t teach…
Znacie takie powiedzenie? Those who can, do; those who can’t, teach? Mój nauczyciel angielskiego w liceum dodawał jeszcze złośliwie: Those who can’t teach teach others how to teach (domyślam się, że na studiach metodyka nie była jego ulubionym przedmiotem).
Trudno o bardziej fałszywe twierdzenie. Dobry metodyk – nie teoretyk, a praktyk, czyli taki, który pracuje z lektorami i pomaga im lepiej uczyć – sam powinien być dobrym nauczycielem. Po pierwsze dlatego, żeby wzbudzać zaufanie lektorów i mieć u nich autorytet. Po drugie, żeby rozmowa lektora z metodykiem nie przypominała rozmowy ze ślepym o kolorach. Aby efektywnie wspomagać innego nauczyciela, metodyk musi być w stanie odwołać się do własnego doświadczenia zawodowego.
Bicz na lektorów?
Wydaje mi się, że pokutuje przekonanie, jakoby główną funkcją metodyka było dyscyplinowanie kadry, czemu służą przede wszystkim hospitacje. Lektorzy, z którymi współpracuję po raz pierwszy, na hasło „hospitacja” reagują nerwowo. Zdarza się również, że nieswojo czuje się grupa, której zajęcia obserwuję.
Tymczasem hospitacje nie służą wcale doszukiwaniu się błędów w pracy lektora, a już tym bardziej krytykowaniu tego, co na zajęciach robią uczniowie. (Tym bardziej, że w większości przypadków nie znam języka zajęć, które hospituję, a w każdym razie nie na tyle dobrze, żeby oceniać postępy uczniów.) Prawdziwym powodem, dla którego lektorów poddaje się hospitacjom, jest wspieranie ich rozwoju na wszystkich etapach życia zawodowego: od lektorów początkujących (ci oczywiście potrzebują najwięcej rad i wsparcia) aż po dojrzałych (którzy potrzebują od czasu do czasu porozmawiać z fachowcem, żeby nie wpaść w rutynę).
W praktyce wygląda to tak, że siedzę gdzieś z boku, wnikliwie obserwuję i robię notatki: zapisuję przebieg lekcji, rodzaje interakcji, badam proporcję pomiędzy czasem, kiedy mówi lektor, a czasem, kiedy mówią słuchacze (chodzi oczywiście o to, żeby lektor ich nie „zagadywał”) itd. Potem umawiamy się z lektorem na spokojną rozmowę, w trakcie której analizujemy przebieg zajęć, zastanawiamy się, co było OK, a co można było zrobić lepiej i definiujemy obszary do dalszego rozwoju.
Oczywiście zdarza się, że hospituję zajęcia, ponieważ dowiaduję się o mniejszych lub większych uchybieniach w pracy lektora, ale w gruncie rzeczy są to sytuacje rzadkie.
Uczy uczyć – i co jeszcze?
Metodyk dba również o rozwój zawodowy lektorów na wiele innych sposobów: organizuje i prowadzi warsztaty metodyczne (również w formie webinariów), dba o to, żeby mieli dostęp do najnowszych podręczników i bieżącej literatury z zakresu metodyki nauczania, podpowiada, gdzie znaleźć nowe interesujące materiały.
Oprócz tego ma wiele innych obowiązków: dba o komunikację w zespole oraz pomiędzy lektorami i słuchaczami, opracowuje programy nauczania, tworzy harmonogram i grafiki, pomaga we wdrażaniu nowych technologii – i tak dalej, i tak dalej.
Co chyba najważniejsze, sam regularnie się szkoli, żeby być na bieżąco.
Jak więc widzicie, szkoła językowa być może mogłaby poradzić sobie bez metodyka, ale czy nadal byłaby dobra i godna polecenia?